Młody Technik 12/25

4 dni temu
Gdy dziś patrzymy na druk 3D, widzimy go zupełnie inaczej niż dekadę temu. Wówczas techniki addytywne były bohaterem medialnych nagłówków, synonimem nadchodzącej rewolucji – i idealnym przykładem słynnego cyklu szumu Gartnera. Najpierw było więc głośno, odważnie i z wielkimi obietnicami. Potem… zapadła cisza.
Ten spadek zainteresowania – „dolina rozczarowań” – w przypadku druku 3D okazał się wyjątkowo łagodny. Nie było dramatów ani spektakularnych porażek. Zwyczajnie ucichł medialny zgiełk, ubyło tekstów, ubyło entuzjastycznych zapowiedzi. A jednak technika nie zniknęła. Przeciwnie – dojrzewała.
Dziś trudno jednoznacznie wskazać, czy znajdujemy się na „wzniesieniu oświecenia”, czy już na „płaskowyżu produktywności”. Faktem jest jednak, iż druk 3D i szerzej – produkcja addytywna – mają realną, komercyjną wartość. W budownictwie powstają już obiekty z wykorzystaniem technologii 3D. W medycynie biodruk pozwala tworzyć protezy, implanty, a choćby struktury tkankowe. W przemyśle, zwłaszcza lotniczym, metalowy druk addytywny stał się standardem w zakresie prototypowania i produkcji skomplikowanych komponentów.
To nie jest powrót głośnych haseł sprzed lat. To cicha, systematyczna praca technologii, która udowodniła swoją wartość – bez fajerwerków, ale za to z dojrzałą skutecznością. Druk 3D wszedł w etap, w którym nie musi już krzyczeć. Wystarczy, iż działa. I działa coraz lepiej.
Zapraszam do lektury!Mirosław UsidusRedaktor naczelny
Idź do oryginalnego materiału