Odkryli miejsce wybuchu meteorytu tunguskiego. Są zdjęcia

konto.spidersweb.pl 4 godzin temu

Gdy myślimy o zderzeniach Ziemi z obiektami z kosmosu, do głowy przychodzą nam ogromne kratery jak ten w Arizonie czy wyginięcie dinozaurów. Tymczasem jedno z najbardziej tajemniczych i potężnych uderzeń w nowożytnej historii nie zostawiło po sobie żadnego krateru.

Mowa o tzw. Zdarzeniu z Tunguski, do którego doszło 30 czerwca 1908 r. nad syberyjską tajgą. Eksplozja była tak potężna, iż powaliła drzewa na obszarze ponad 2 tys. km2, a mimo to wciąż nie wiemy na sto procent, co adekwatnie eksplodowało.

100-metrowy obiekt, który eksplodował w powietrzu

Według obecnych szacunków sprawcą całego zamieszania był obiekt kosmiczny – najprawdopodobniej meteoryt lub fragment komety – o średnicy od 50 do 100 m. Wpadł on w atmosferę Ziemi z prędkością kilkunastu kilometrów na sekundę i eksplodował na wysokości od 6 do 10 km nad rejonem ewenkijskim Kraju Krasnojarskiego. Eksplozja miała moc od 10 do 15 megaton trotylu, czyli choćby 1000 razy większą niż bomba atomowa zrzucona na Hiroszimę.

I co ciekawe, nie zostawiła po sobie żadnego krateru. Cała energia rozeszła się w powietrzu. To tzw. airburst, czyli powietrzna eksplozja. Obiekt po prostu się rozpadł i wyparował zanim uderzył w ziemię.

Miejsce wybuchu meteorytu tunguskiego (zaznaczone czerwonym kókiem). Strzałka pokazuje prawdopodobną trajektorię obiektu. Fot. NASA

Ziemia nie zapamiętała tego uderzenia. My – powinniśmy

Ponad sto lat później, w lipcu 2024 roku, satelita Landsat 8 sfotografował okolice Tunguski z orbity. NASA pokazała nam właśnie zdjęcie terenu katastrofy na zdjęciu dnia.

Na zdjęciach widać tylko gęste lasy, rzeki i torfowiska. Żadnego śladu po jednej z największych katastrof w historii współczesnej Ziemi. O miejscu eksplozji przypominają tylko stare fotografie z lat 20. i 30. XX wieku wykonane przez mineraloga Leonida Kulika.

Widać na nich drzewa powalone w idealnie promienisty wzór, jakby jakiś gigantyczny niewidzialny młot uderzył w środek syberyjskiej pustki.

Uderzenie meteorytu tunguskiego powaliło i spaliło drzewa na obszarze setek kilometrów kwadratowych. Zdjęcie to zostało zrobionego w maju 1929 r. podczas ekspedycji Leonida Kulika.

Niektórzy naukowcy sugerowali, iż pobliskie jezioro Czeko mogło powstać w wyniku uderzenia fragmentu bolidu, ale inni temu zaprzeczają. Do dziś nie znaleziono ani głównego krateru, ani większych fragmentów meteorytu.

Tunguska to nie wyjątek. Bliskie przeloty są coraz częstsze

Co ciekawe, Tunguska to tylko jeden z tysięcy przykładów bliskich spotkań Ziemi z tzw. near-Earth objects (NEO), czyli planetoidami i kometami, których orbity przecinają się lub zbliżają do orbity naszej planety.

Żeby uznać ciało niebieskie za NEO, jego orbita musi prowadzić go na odległość mniejszą niż 1,3 jednostki astronomicznej od Słońca (czyli mniej więcej 195 mln km). Niby dużo, ale na kosmiczną skalę to w zasadzie bliskie sąsiedztwo.

Według bazy danych NASA, w czerwcu 2025 r. znanych było już ponad 38 000 takich obiektów, a liczba ta stale rośnie. Tylko w czerwcu 2025 r.

Uruchomione w ostatnich dniach Obserwatorium Very C. Rubin w Chile odkryło w ciągu kilku zaledwie dni 4000 nowe planetoidy, z czego siedem uznano za obiekty bliskie Ziemi. To efekt działania największej cyfrowej kamery astronomicznej na świecie, która codziennie przegląda nocne niebo w poszukiwaniu nowych gości z głębi Układu Słonecznego.

Więcej na Spider’s Web:

Większość z nich nam nie zagraża. Ale nie wszystkie

Większość tych obiektów nigdy nie zbliży się do Ziemi na odległość, która mogłaby być groźna. Ale wystarczy jeden wyjątek. Dlatego w 2016 r. NASA powołała specjalne biuro: Planetary Defense Coordination Office, którego zadaniem jest tropienie i analizowanie NEO potencjalnie zagrażających naszej planecie.

Co więcej, stale rozwijane są metody obrony planetarnej, takie jak testowana niedawno misja DART, która z powodzeniem zmieniła tor lotu asteroidy Dimorphos w ramach pierwszego w historii „uderzenia kontrolowanego”.

Tunguska przez cały czas nas fascynuje

To przykład tego, iż nie trzeba być dinozaurem, żeby zginąć od kosmicznego obiektu. Gdyby Tunguska eksplodowała nad Warszawą, Londynem czy Nowym Jorkiem, liczba ofiar mogłaby sięgnąć setek tysięcy. I choć dziś jesteśmy znacznie lepiej przygotowani niż sto lat temu, to wciąż wiele zależy od czystego przypadku.

Obiekty wielkości tego, który zniszczył syberyjską tajgę w 1908 r., uderzają w Ziemię średnio raz na kilkaset lat. Nie zostawiają krateru. Ale potrafią zostawić po sobie zgliszcza.

I pewnie jeszcze długo nie przestaniemy się zastanawiać, co dokładnie wydarzyło się tamtego poranka nad rzeką Podkamienna Tunguska.

Idź do oryginalnego materiału