Są testy laboratoryjne, są testy prasowe, są weekendowe „pierwsze wrażenia”. I są też takie historie, które zaczynają się od zdania: „dajmy to komuś, kto normalnie niszczy sprzęt”. W przypadku kół Hunt Proven Carbon Race Enduro dokładnie tak było. Przez ostatnie dwa sezony jeździł na nich Maciek Wencel – człowiek, którego styl jazdy na Instagramie (@
) wygląda momentami tak, jakby bardziej latał niż jeździł. A co równie istotne: Maciek nie tylko jeździ enduro, ale też współtworzy ścieżki (@
). A to oznacza jedno – dostęp do tras, które nie wybaczają błędów ani sprzętowych kompromisów.

Jeśli ktoś jeździł u podnóża Karkonoszy, ten wie. Duże kamienie to tam nie „sekcja specjalna”, tylko codzienność.
Założenie testu: karbon zamiast kolejnej złamanej obręczy
Ten test nie wziął się znikąd. Maciek wcześniej seryjnie łamał obręcze, szczególnie aluminiowe. Niezależnie od producenta. Niezależnie od marketingowych zapewnień. Stąd decyzja: spróbujmy karbonu, ale nie w wersji ultra-lekkiej, tylko realnie wytrzymałej. Hunt Proven Carbon Race Enduro idealnie wpisywały się w ten scenariusz – koła pozycjonowane jako wyścigowe, ale z wyraźnym naciskiem na trwałość, a nie tabelki z wagą.

Specyfikacja bez udziwnień
Hunt nie próbuje tu odkrywać koła na nowo. Mamy 30 mm szerokości wewnętrznej, co dziś jest rozsądnym standardem w enduro. Dostępne są konfiguracje 29”, 27,5” oraz mullet. Masa zestawu oscyluje wokół 1900–1970 g, w zależności od rozmiaru i konfiguracji – i choć testowany komplet był minimalnie cięższy od deklaracji, to różnice były naprawdę symboliczne.

Obręcze mają różne laminowanie obręczy przód/tył, co jest jednym z tych detali, które robią różnicę w długim okresie, bo włókna układano celowo. Przód jest bardziej z założenia elastyczny, tył wyraźnie nastawiony na przetrwanie. Do tego 28 szprych na koło, potrójnie cieniowane, z różną grubością przód/tył – znów: nie dla marketingu, tylko dla realnej kontroli sztywności i ugięcia.

Obręcze: ciasno, solidnie i bez kaprysów w trakcie jazdy
Jedna rzecz wymaga uczciwego zaznaczenia: obręcze są ciasne. Z jednej strony to ogromny plus – zamleczanie opon jest banalne, opony nigdy nie spadły z obręczy, choćby przy ekstremalnie niskich ciśnieniach rzędu 1,2–1,3 bara. Na takich jeździ Maciek. Z drugiej – montaż i demontaż opon wymaga siły i uwagi. Szczególnie trzeba uważać na fabryczną taśmę, bo jej uszkodzenie przy ciasnym pasowaniu jest realnym ryzykiem. Przy niektórych oponach (np. Onza) po dłuższym czasie zdjęcie gumy potrafi być po prostu walką.

Ale to jest dokładnie ten kompromis, którego oczekujesz od kół enduro: bezpieczeństwo i stabilność w terenie ponad komfortem serwisowym w garażu.

Piasty: bardzo dobry tył, który robi robotę
Tylna piasta to jeden z najmocniejszych punktów tego zestawu. System RapidEngage, 72 punkty zazębienia, szybka reakcja, bardzo wyczuwalny ciąg przy wyjściu z zakrętów i na technicznych podjazdach. Maciek mówi wprost: „super jest piasta z tyłu, świetny dźwięk i zazębienie”. I trudno się z tym nie zgodzić – to jeden z tych elementów, które po prostu działają, bez potrzeby adaptacji.

Co ciekawe, po dwóch sezonach jazdy łożyska przez cały czas kręcą się wzorowo. Cytując Maćka: „kręcą się jakby były na ceramice”. To ważna kontra wobec części opinii o przeciętnej żywotności łożysk – w realnym, bardzo ciężkim użytkowaniu nie było tu problemu.

Dwa sezony później: co faktycznie się wydarzyło?
Nie ma sensu udawać, iż to historia bez strat. Pękła tylna obręcz – przy czym warto doprecyzować kontekst: w środku był CushCore, bardzo niskie ciśnienia, agresywna jazda, kamienie wielkości telewizora i dwa sezony bez taryfy ulgowej. To nie jest scenariusz, w którym wiele karbonowych obręczy wychodzi bez szwanku.

Po drodze urwała się jedna szprycha – i tu ogromny plus za to, iż Hunt dorzuca zapasowe szprychy w zestawie. To detal, który w praktyce robi różnicę, szczególnie gdy nie chcesz czekać tygodnia na części.

Lakier i estetyka – cena za użytkowanie
Lakier nie jest pancerny. Po dwóch sezonach widać wyraźnie ślady kamieni, odpryski i miejscami odsłonięte włókno. Są choćby drobne „płatki” karbonu, które odpadły razem z farbą – ale co kluczowe: struktura obręczy pozostała nienaruszona. To raczej kwestia estetyki niż bezpieczeństwa.

I szczerze? W tym segmencie wolimy właśnie taki kompromis: lakier do zdarcia, konstrukcja do jeżdżenia.
Karbon vs aluminium – i o to tu chodziło
Te koła nie są lżejsze od dobrych zestawów aluminiowych. Ale są wyraźnie mocniejsze. I dokładnie to było celem. jeżeli ktoś jeździ płynnie, lekko i „czyta teren” – może nie zobaczyć różnicy. jeżeli ktoś jeździ jak Maciek Wencel, różnica jest kolosalna. To karbon, który pracuje, tłumi i nie składa się przy pierwszym błędzie.

Podsumowanie: dla kogo są Hunt Proven Carbon Race Enduro?
To nie są koła dla łowców gramów. To nie są koła „do zdjęć”. To uczciwy, wytrzymały zestaw enduro, który przez dwa sezony realnej jazdy w jednym z najtrudniejszych terenów w Polsce wytrzymał więcej, niż większość aluminiowych odpowiedników.
Czy mogłyby być lżejsze? Tak.
Czy lakier mógłby być trwalszy? Też.
Czy jako całość spełniły swoje zadanie? Zdecydowanie tak.

Jeśli szukasz karbonowych kół enduro, które mają jeździć, a nie tylko wyglądać, Hunt Proven Carbon Race Enduro to bardzo rozsądny wybór – zwłaszcza jeżeli masz dość prostowania i wymiany obręczy co kilka miesięcy.
Pierwotna cena sugerowana zestawu: 1239 Euro.
Uwaga – w sprzedaży już jest wersja V2, znajdziecie ją pod linkiem. Czy wytrzyma więcej z chęcią sprawdzimy – eu.huntbikewheels.com/products/hunt-proven-carbon-enduro-h_core-mtb-29-wheelset – w tej chwili koła kosztują 20% taniej, 4991 zł (zamiast 6238 zł)
Tekst: Grzegorz Radziwonowski
Zdjęcia: Jakub Reichart (akcja), Jakub Zielonka (detale)
