Zapomnij o pociągu na narty. „Nic nowego nie musimy ustanawiać”

konto.spidersweb.pl 5 godzin temu

„To jest trudne, ale ministrowie są od spraw trudnych i będę próbował utworzyć tego typu połączenie” – deklarował Dariusz Klimczak, minister infrastruktury, zapowiadając w czerwcu pociąg do Austrii i Włoch. Rzeczywistość okazała się brutalna.

Gdy taka deklaracja padła z ust szefa resortu, byłem poważnie zaskoczony. „Kiedy słyszę, iż trudnym zadaniem dla ministra jest załatwienie pociągu dla narciarzy, mam wrażenie, iż coś tu poważnie się nie zgadza” – komentowałem.

Tymczasem dziś dla ministra infrastruktury trudną sprawą jest pociąg w Alpy, a nie to, by z małej miejscowości dało się wyjechać transportem publicznym po godzinie 15:00. Dziś z Łodzi łatwiej mi dojechać do Berlina – mimo przesiadki – niż do mojej rodzinnej miejscowości, która oddalona jest o jakieś 50 km. (…) Można jednocześnie czuć pewien niesmak, gdy szef resortu zabiera chleb rzecznikowi PKP Intercity i ekscytuje się uruchomieniem nowego zagranicznego połączenia przez przewoźnika, podczas gdy w tym samym czasie w wielu miejscach w kraju przystanki po godzinie 13:00 świecą pustkami. Rozkład jazdy jest bezlitosny. Następny autobus: 05:34. Świetnie, iż ktoś pojedzie sobie na narty w Alpy, ale my nie mamy jak dojechać na trzecią zmianę – powie wielu mieszkańców – narzekałem.

Życie napisało jeszcze lepszy scenariusz. Choć nie dla ministra

Na antenie Radia Zet Dariusz Klimczak przyznał, iż „do Austrii, do Wiednia cały rok jeżdżą nasze pociągi”, więc „niczego nowego nie musimy ustanawiać”.

Szef resortu po odważnej deklaracji skonsultował się z przedstawicielami PKP Intercity i dowiedział się, iż nie ma aż tak dużego zapotrzebowania na pociąg do Włoch. A jak ktoś jest chętny, to wystarczy, iż dojedzie do stolicy Austrii i tam się przesiądzie.

– Ta sprawa jest bardziej skomplikowana i tak jak każdy kierunek – czy ten litewski, czy to czeski, czy chorwacki – zawsze zależy od naszych klientów i eksperci w Intercity się zajmują, czy po prostu to się będzie opłacało – przyznał Klimczak.

Niby to dobrze, iż minister schował dumę do kieszeni i nie upierał się, żeby jednak tę trudną misję doprowadzić do finiszu. Tym bardziej iż wyzwanie tylko urosło, bo pojawiła się kolejna przeszkoda.

Z perspektywy czasu brzmi to jednak nieco komicznie

Miesiąc temu mieliśmy szumne deklaracje i chęć załatwienia trudnej sprawy w krótkim czasie, bo od tego są przecież ministrowie. Teraz okazuje się, iż jednak możemy przesiadać się w Wiedniu. Sytuacja rodem z komiksu o pracy w ZOO polegającej na karmieniu zwierząt. Nowo zatrudniony podchodzi do tabliczki z napisem „prosimy nie karmić zwierząt” i cieszy się, iż o 8:30 już ma fajrant.

Rzecz jasna nie będę upierał się, aby forsować najwidoczniej nieopłacalne połączenie, skoro wcześniej pisałem, iż mamy więcej problemów związanych z wykluczeniem transportowym u siebie. Obawiam się tylko, iż jeszcze trudniej będzie ufać w jakiekolwiek zapewnienia polityków, skoro obietnice rzucane są na wiatr, choćby bez upewnienia się, czy mają jakikolwiek sens.

Ale cóż szkodzi obiecać: czy to pociąg w Alpy, czy przebicie się przez Śnieżkę, przez chwilę wszystko jest możliwe.

Chciałbym mieć nadzieję, iż skoro lista trudnych zadań już się wyczerpała to może wreszcie minister infrastruktury zwróci większą uwagę na te bardziej przyziemne. Jak lokalne połączenia. Nudne, niespektakularne, trudno się nimi chwalić w wywiadach, ale dla mieszkańców jednak istotne.

Idź do oryginalnego materiału